W KAPSULE CZASU…
Kilka małych wagoników, lokomotywa i wielkie kłęby pary – to kolejka wąskotorowa wjeżdża w ciemności lasu między Mariampolem a Leśną Podlaską. Słychać równomierny stukot kół, za oknem szaro bo i pora ku temu sprzyja – może koniec lipca – a może początek grudnia, nie świeci jeszcze księżyc, pewnie wyjdzie na nieboskłon później – zbliża się 17 godz. Za chwilę kolejka wyjeżdża z lasu a przed nami łuna świateł – to budynki Liceum Pedagogicznego, internatu, światło na wieży kościelnej i okalająca garstka domów, niczym dziwna świetlna oaza w wieczornej pomroce. Ten obraz na pewno każdy z Leśniaków zachował w pamięci. Na przystanku jak zwykle sporo osób, słychać gwar i śmiech – to licealiści wybiegli z odrabialni w czasie przerwy – był to niewytłumaczony, miły zwyczaj przychodzenia do przyjeżdżającej kolejki. Wieczorem oświetlone budynki wydawały nam się imponująco wielkie pod każdym względem. Ucząca się tu młodzieży, mieszkająca w internacie pochodziła przede wszystkim z małych wiejskich chat krytych strzechą, oświetlanych lampą naftową. Przecież elektryfikację wsi na Podlasiu zaczęto przeprowadzać w 1952r i później w którymś tam planie rozwoju państwa. Wszyscy dobrze pamiętamy, że Leśna miała własną elektrownię, a pan Mankiewicz przestrzegał wszelkiej struktury oświetlania – czy widzicie jeszcze trzykrotne mrugnięcie światła? Elektryczne oświetlenie osady było tym bardziej fascynujące gdyż dookoła rozciągające się łąki, lasy, podmokłe tereny dawały podłoże tworzącym się mgłom, oparom – co jeszcze bardziej podkreślało urokliwe piękno miejscowości. Z tym mrugnięciem światła utrwaliło mi się pewne przeżycie. W jakiś wieczór jesienny z koleżanką wysłane zostałyśmy z „aktywu” ZMP do obsługi zebrania wiejskiego w Droblinie, agitując zakładanie spółdzielni produkcyjnej. Zebranie u sołtysa przedłużyło się, więc powrót postanowiłyśmy skrócić przez łąki, gdyż drogą było może pięć, może więcej km. Z oddali widać oświetlone leśniańskie budynki, co wskazywało nam kierunek. W pewnej chwili „mrugnięcie” to znak, że za 15 minut możemy stracić orientację w tych ogromnych kępach sitowia. Szkoda, że wtedy nikt nam nie mógł mierzyć biegu na czas. Za wszelką cenę musiałyśmy dobiec do tzw. „pólka” by przedostać się przez rzekę Klukówkę. Była tam grobla a za nią to już tylko kawałek wzdłuż fosy i szkolny park – tu nawet w ciemnościach nie było strachu. Wspomniane „pólko” to dopełnienie licealnego pobytu. Minęło ponad 60 lat, a ten młodzieńczy strach, że do rana nie wyjdziemy z obłędnych łąk – pamiętam.
Wydawałoby się, że o Leśnej Podlaskiej już wszystko napisano – zwłaszcza o nas. Kilkanaście Nr. „Echa”, Kwartalniki, książka pt. „Leśniacy” oraz czasami artykuły w powiatowej prasie. Przeżyte chwile w sali lekcyjnej, w internackiej sypialni czy stołówce opisywane z perspektywy czasu. Niektóre w wyblakłych już konturach, a niektóre jakby z rumieńcem na twarzy czy kolorach tęczy. Wśród barwnych kolorów pozostaną na zawsze całodniowe zajęcia z przysposobienia wojskowego w lesie Floria. Musztra, ćwiczenia w strzelaniu, a w przerwie posiłkowej śpiew znanych wówczas piosenek jak np. „W przyfrontowym lesie”, „Katiusza”, „Harmonista” i jeszcze wiele innych.
Mimo upływu czasu „KAPSUŁA” się nie zamyka.
Zadziwiające są nasze coroczne spotkania. W 2012r JUBILEUSZOWE – TRZYDZIESTE. Tym bardziej ciekawe, że to nie są wyznaczone klasy czy wyodrębnione roczniki maturalne – ale wszyscy – w miarę od najstarszych do ostatniej pedagogicznej matury czyli do 1970r bo wówczas rozwiązane zostały w całym kraju licea pedagogiczne. Owszem przedłużony jest żywot poprzez Absolwentów Zespołu Szkół Rolniczych. Pełne wzruszeń i pozytywnych emocji nasze powroty – to świadectwo więzi wytworzonej przez atmosferę spędzonych lat w leśniańskiej szkole. Dano nam podstawy do pracy, a wiadomości z pedagogiki czy psychologii dziecięcej często były pomocne w trudnych nie raz warunkach. Nakazy pracy skierowały nas w różne miejsca jak np. szkoły o klasach łączonych, lub tzw. „jednoklasówki”, koleżanka pracująca w takiej szkole musiała bardzo siebie kontrolować by nie przerobić materiału w pół roku, była przecież sama wszystkim. To gdzie indziej sale lekcyjne w budynku po byłym dworskim pałacu – sufity słupami popodpierane żeby nie opadły – właśnie w takiej szkole po maturze pracowałam. Inni wyjechali daleko od Podlasia na Śląsk zabierając szkolne notatki i leśniańskie przeżycia. Dzisiaj w budynku dawnego liceum też tętni młodość. Nasze coroczne lipcowe przyjazdy zadziwiają ale i umacniają dobrą opinię o tej Szkole. Szkoda, gdyby z nieuzasadnionych przyczyn powroty do młodości przestały istnieć. Zaledwie jedna tylko doba – noc w internacie, chwile przy ognisku, szum dębu miłości i parkowych topoli, niedzielne słowa homilii w kościele i wspólne spotkanie w sali zwanej kiedyś teatralną- to ogromna skala wzruszeń. Rozumiemy związany z naszym przyjazdem trud Dyrekcji i Pracowników obecnej Szkoły – nie ma jednak miary na wykazanie wielkości doznań. Trzydzieści lat powrotów, można powiedzieć, że kto mógł to już był, wielkie jednak było moje zdziwienie gdy w ubiegłym roku kolega z równoległej klasy po raz pierwszy poznawał, wspominał imiona, przybliżał szkolne tarapaty – jakby to było wczoraj… Moja matura 1952r – dzisiaj dwa jubileusze – sześćdziesięciolecie matury i trzydziestolecie leśniańskich spotkań – więc o ileż czuję się bogatsza – no cóż – i DIAMENT i ŁZY. Jak co roku do zobaczenia w Leśnej Podlaskiej w umówione dni lipca.
Danuta Burzmińska z domu Piekarska matura 1952r